Korczewski pałac, wraz z przylegającym do niego parkiem dworskim, jest bez wątpienia jedną z najpiękniejszych pereł w koronie krainy Bugu. Niestety, historia nie obeszła się z tym miejscem łaskawie.
Epoka PRL-u to czas bezmyślnej i systematycznej dewastacji. Na szczęście dzięki tytanicznej pracy rodziny Ostrowskich, ich spadkobierców oraz wielu ludzi dobrej woli, mimo wielu trudności, pałac stopniowo odzyskuje swe dawne piękno.
Tak wspaniały gmach nie może się obyć bez chociaż jednego ducha. A te ziemia korczewska posiada w nadmiarze, i może przyjdzie jeszcze kiedyś czas, by bliżej się przyjrzeć ich historiom. Dzisiaj chciałbym się zająć tym najsłynniejszym, który od co najmniej półtora wieku pałęta się po pałacowych korytarzach. Zmarła w 2000 r. Renata Ostrowska w swoich wspomnieniach o pałacu w Korczewie Mój dom szczegółowo opisała swoje spotkanie z tajemniczą marą, jakie miało miejsce w czasach jej dzieciństwa:
„Było rano i światło przebijało przez szybę w końcu korytarza. W tym okresie, zwłaszcza latem, dużo było gości w Korczewie. (…) Nic więc pozornie nie było dziwnego, gdy zobaczyłam idącą ku mnie na tle oświetlonych drzwi postać kobiety w kolorowym zawoju na głowie i w długiej powiewnej szacie. Nic dziwnego, gdyby nie to, że zdawała się płynąć nad deskami rusztowania. Przycupnięta za ścianą, patrzyłam zafascynowana na zbliżającą się postać, nie mogąc zrozumieć, jak może sunąć w tak zupełnej ciszy. Może właśnie tę ciszę pamiętam najlepiej? Uczucia strachu czy niesamowitości nie było, ale serce biło mi jak młotem i długo potem ruszyć się nie mogłam. Patrzyłam tylko, jak powoli skręciła w łuk schodów i spływając po nich, znikła mi z oczu. Co to było? Kto to był? Złudzenie świetlne, a może Biała Dama, która wedle tradycji rodzinnej pojawiała się od czasu do czasu na galerii? Biała nie była, ale była przyjazna. Swoja”.
Na tym niniejsza opowieść mogłaby się zakończyć, gdyby nie historia obrazów, które w przeddzień II wojny światowej zostały ukryte przez rodzinę w przestrzeni ponad belkowanym stropem pałacowego holu. Odkryte zostały, jak to zwykle bywa, przypadkiem w latach 60. XX w., a władze komunistyczne zarządziły rozesłanie ich do muzeów w Liwie, Oporowie, Piotrkowie Trybunalskim i Wrocławiu.
Być może to zbieg okoliczności, ale mniej więcej od tego właśnie czasu na zamku w Oporowie zaczęło straszyć, i to w biały dzień. Pracownicy opowiadają, że widywali kobietę w dziwnej barwnej szacie i turbanie na głowie, która w milczeniu niespiesznie przechadzała się po muzealnych salach, zatrzymując się na dłuższą chwilę przy niektórych obrazach. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że nikt podobnej osoby nie widział wchodzącej ani wychodzącej z muzeum, nie wspominając już o kupowaniu biletu, co – biorąc pod uwagę jej niecodzienny ubiór – jest co najmniej zastanawiające. Kiedy natomiast przychodziła godzina zamykania placówki, kobieta znikała bez śladu za drzwiami kolejnej sali lub załomem korytarza. Być może to dusza którejś z dziedziczek korczewskich dóbr dogląda swego dobytku, lub, co moim zdaniem bardziej prawdopodobne, jej obecność na trwałe związana jest z jednym z wywiezionych portretów.
Ile w tych opowieściach prawdy? Zagadka czeka na wyjaśnienie, więc jeśli gustujesz w tajemniczych historiach, może warto wybrać się tam z wycieczką śladami wywiezionych dóbr. Śledztwo trwa…
Tekst: o. Wojciech Kobyliński
Grafika: Paweł Litwin
Artykuł pochodzi z 35. numeru Krainy Bugu.
Wszystkie numery Krainy Bugu w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: https://krainabugu.pl/sklep/