„Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy” – głosi popularna sentencja. A co, gdyby potraktować zarówno życie, jak i śmierć z humorem?
Na pewno udaje się to artystce Irenie Nawrot. Pozorna beztroska, która towarzyszy części jej prac, pozwala poruszać sprawy delikatne i doniosłe. Nie szuka ich w wielkim świecie, ale w sobie i w najbliższym otoczeniu. Artystkę pochłaniają tematy tożsamości i przemijania. Opowiada o nich poprzez własne doświadczenia: tworzy monumentalne mandale z pozszywanych fotografii, które są rodzajem osobistej biografii, a obok tego powstają prace z kolorowych czaszek i sztucznych kwiatów.
W 2019 r. u stóp zamku w Janowie Podlaskim z ziemi wyrosła jej praca „Eden”. Wieloznaczna, jednocześnie radosna i skłaniająca do zastanowienia. Spacerowicze niejednokrotnie byli zaskoczeni, gdy podchodzili bliżej. Artystka ukazała odchodzenie w sposób lekki i przewrotny. — Punktem wyjścia było dla mnie hasło Land Art Festiwalu „Ogród”. Pomyślałam o rajskim ogrodzie, który z kolei zaprowadził mnie do Edenu. Tylko że ta kraina szczęśliwości jest niedostępna naszemu fizycznemu poznaniu, możemy za to jej zasmakować po śmierci — opowiada artystka.
Bardzo martwa natura
Na widok „Edenu” zamiast kościelnych dzwonów w wyobraźni słychać gwar jak na bazarze. To, co z daleka wydaje się być pięknie kwitnącym ogródkiem, z bliska okazuje się być przystrojonymi w kwiaty, barwnymi czaszkami, które zdają się koncertowo bawić w swoim towarzystwie.
— Chciałam, żeby było bardzo kolorowo, żeby praca z daleka kojarzyła się z kwiecistą rabatką, ale i żeby czaszki ze sobą rozmawiały, jak takie niemogące przestać plotkować niedzielne pięknisie. Początkowo planowałam, aby tworzyły okrąg, ostatecznie zdecydowałam się na trójkąt, co przypomina nieco geometryczne, wersalskie ogrody, czyli coś bardziej wyszukanego.
Śmierć i kicz to nadzwyczaj udana para w twórczości Ireny Nawrot, którą z premedytacją ubiera w sztuczne kwiaty. Stanowią one synonim złego gustu – kiczowate, sztuczne bukiety w domu traktujemy jako przejaw niewyszukanych upodobań domowników. Powszechnie goszczą na stolikach w restauracjach oraz w toaletach, a także – nade wszystko – na nagrobkach, pomimo protestów, że są nieekologiczne. Jednocześnie ich sztuczność ma w sobie coś kłopotliwego dla nas: w przeciwieństwie do ludzkiej przemijalności syntetyczne kwiaty są wieczne.
— Uderzyło mnie pewnego razu to, że na cmentarzach na co dzień królują martwe rośliny, żywe natomiast przynosimy tylko w dniu pogrzebu. Człowiek w pewien sposób neutralizuje traumę przez kwiaty — powiedziała kiedyś Irena Nawrot.
Zszywane, krzykliwe fotografie czaszek pojawiają się u niej także w formie mandali, podobnie jak wcześniejsze prace artystki. Używa czaszek jako eksponatów przystrojonych w piórka, paciorki i kwiatki, a także parodiuje odwieczny malarski temat martwych natur, gdzie czaszki pojawiają się np. podane na paterze z owocami, a uważne oko dostrzeże tu i ówdzie wijące się sztuczne robaki. Absurd i przesada czynią z tych prac coś, co znajduje się na pograniczu sztuki i kultury popularnej. Jednak tematy, które podejmują, są na wskroś poważne. I nie chodzi wyłącznie o traumę, ale też ukazanie w tym całym karnawale śmierci problemu – przeważnie kobiecego – wizerunku. „Strojnisie” są wystrojone do obłędu, przypominają królewny albo oblubienice. Można je także interpretować jako pewne maski. Albo i nie interpretować, ale przyznać po prostu, że kicz wszyscy – tak po cichutku – w jakimś stopniu kochamy.

Irena Nawrot otwarcie deklaruje, że lubi kamp za jego bezpośredniość i uważa go za coś istotnego:
— Choć jest pretensjonalny, to jednocześnie towarzyszy mu duża lekkość i łatwość w mówieniu o rzeczach trudnych. Przesadna dekoracyjność, naiwność przedstawienia to pewien archetyp kultury, który, wydaje mi się, znajduje się w jej centrum, a nie gdzieś na obrzeżach.
Czaszka jako człowiek
„Fotografuję siebie, bo jestem sobie najbliższa” – od lat mawia Irena Nawrot. Na jej zdjęciach, które wykonuje od lat 80., widnieją najbliżsi: córka oraz siostra bliźniaczka Anna – wątek podwójności na pewno należy do tych istotniejszych w jej twórczości. Najczęściej jednak pojawia się, w różnych formach, ona sama. Fotografia stanowi dla niej rodzaj żywej tkanki, drugiego ciała, które nosi na sobie ślady czasu, przeżyć, emocji i napięć. Czasem także artystka powraca do starych fotografii dokonując ich recyclingu i w ten sposób odkrywa swoją historię od nowa. Wszystkie te starzejące się twarze, dłonie i ciała są jak rodzaj prywatnego dziennika ujętego w ramy sztuki. Irena Nawrot nigdy nie szukała dla swojej twórczości wielkich tematów. Katastrofy czy wydarzenia polityczne nie inspirują jej tak bardzo jak świat bliski i intymny.
„Eden” w pewien sposób okazał się przełomowy. — Gdy zachorowałam, faktycznie zaczęłam obsesyjnie zajmować się motywem czaszek. Natomiast ta praca powstała rok wcześniej i była związana z tym, że już miałam dosyć przedstawiania siebie na fotografiach, nie mogłam już na siebie patrzeć. Zależało mi na znalezieniu formy, która będzie związana z osobą, podmiotem. Uznałam, że takim symbolem jest czaszka, że dzięki niej mogę mówić również o człowieku, a nie tylko o Irenie — tłumaczy.

Czaszki reprezentują zatem człowieka: to substytut i odwołanie do niego, w którym cielesność zostaje potraktowana dosłownie, a zarazem jest bardzo uniwersalna. Gdy ściągniemy z człowieka skórę, okazuje się bowiem, że wyglądamy bardzo podobnie. Czaszki, które się śmieją, gaworzą i plotkują w świąteczny dzień, dają także posmak nieco innej wizji życia pozagrobowego niż religijna dychotomia nieba i piekła. „Pięknisie” są oswojone, trwają blisko życia i codzienności. Symboliczna jest także głowa wystająca z ziemi, co sugeruje, że reszta ciała znajduje się pod nią, przez co cała postać funkcjonuje na styku tych dwóch światów.
Irena Nawrot wspomina wymarzoną podróż do Meksyku, a także to, co szczególnie ją poruszyło: prostotę i radość związaną z honorowaniem zmarłych, świętowanie na grobach i dzieci zajadające się cukrową watą w kształcie czaszki. — Tam Święto Zmarłych wygląda zupełnie inaczej. Katolicyzm meksykański jest o wiele lżejszy, co wynika z łączenia tradycji przedkolumbijskiej z chrześcijańską. Zmarli funkcjonują na co dzień wśród żywych. Myślę, że w tym wydaniu o wiele łatwiej oswoić się z tematem ostateczności niż w naszym — uważa.

Wiele czaszkowych prac Ireny Nawrot jest przejmującym zapisem osobistego doświadczenia zmierzenia się z własną kruchością. Czaszki są w nich niekiedy jak totemy posiadające magiczną, ochronną moc. Ale także są na tyle niezobowiązujące, że można z nimi zrobić, co się chce. Prawdopodobnie dlatego nie przytłaczają. Artystka obowiązkowo przedstawia je ze specyficznym, nieraz czarnym humorem – towarzyszy on jej zresztą od zawsze. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że „Eden” to takie miejsce, w którym jego mieszkanki, trochę pstrokate i trochę tandetne, budzą jednocześnie uśmiech i powagę.
Tekst: Sylwia Hejno
Zdjęcie: Irena Nawrot
Artykuł pochodzi z 31. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep