Tadeusz Michalski był już dojrzałym i ustatkowanym człowiekiem, kiedy kilkanaście lat temu zdecydował się na samotną podróż na Syberię. Od tego czasu pokonał tę trasę wielokrotnie. Sam nie potrafi wyjaśnić, dlaczego nie obrał innego kierunku. Jedno jest pewne: o Syberii opowiada tak, że od razu chce się tam jechać.

Spotykam się z Panem w pięknym drewnianym domu z wielkim ogrodem w Siemiatyczach, tak podobnym do tych, które mamy okazję oglądać na zdjęciach z Syberii, a jednocześnie nasuwa mi się pytanie, czy bierze Pan pod uwagę fakt, że kolejnego wyjazdu na Syberię już nie będzie i zostanie nam oglądanie jej już tylko na fotografiach?

Z żalem muszę przyznać, że przyszło mi to do głowy. Wygląda na to, że ­obecna sytuacja szybko się nie rozwiąże, i to jeszcze w sposób, który będzie dla nas do zaakceptowania. Tej zimy na pewno się tam nie wybiorę, to oczywiste. Bardzo żałuję, bo kocham ten kraj, ludzi, surową naturę. Ostatniej zimy zbudowałem tam sobie domek na kółkach. Użyłem go tylko raz i boję się, że nigdy więcej się to nie stanie.

Był Pan na Syberii kilkanaście razy. Czy często Pan słyszy pytanie: Tadek, po co ty tam ciągle jeździsz?

Często, ale zawsze odpowiadam, że za każdym razem jest inaczej. Szczerze mówiąc trudno mi powiedzieć, dlaczego tam jeżdżę. W Syberii fascynuje mnie przestrzeń i pustka, jest to jakby ocean ziemi. W jakimś sensie spełniam marzenia z młodości, kiedy chciałem odkrywać białe plamy na mapie. Z drugiej strony szukam adrenaliny, niebezpieczeństwa, które mnie motywuje. Bycia na krawędzi lub blisko niej i poczucia, że nie mogę jej przekroczyć.

A kiedy po raz pierwszy Pan się tam wybrał?

Dokładnie nie pamiętam, chyba w 2006 roku.

Był jakiś konkretny cel tej wyprawy?

Miałem 50 lat i poczucie szybko upływających dni. Zdałem sobie sprawę, że życie zleciało mi na zarabianiu pieniędzy i trosce o rodzinę, a czasu na fanaberie nie miałem. Pomyślałem, że jeśli teraz nie zacznę ich spełniać, nie ruszę w wędrówkę, to już nigdzie nie pojadę i niczego nie zobaczę. To był impuls. Zdecydowałem się na Syberię.

Samotnie?

Tak, dla mnie prawdziwa podróż jest czymś, co trzeba robić w pojedynkę. Uważam też, że powinna się odbywać po lądzie lub morzu, a nie polegać na przemieszczeniu się samolotem z jednego miejsca w drugie. Biuro podróży też odpada – zawsze jeżdżę na własny rachunek. Zmierzam do wybranego miejsca, z którego potem próbuję przedostać się dalej. W ten sposób poznaję kraj, codzienne życie w nim, ludzi.

Gdzie Pan chciał dotrzeć podczas pier­wszej wyprawy?

Do Magadanu, który oddalony jest o piętnaście tysięcy kilometrów od Paryża, w którym wtedy mieszkałem. Najpierw pojechałem samochodem do Warszawy, później pociągiem do Moskwy. Stamtąd przez pięć dni jechałem koleją do Irkucka. Dalej podróżowałem tym, co było pod ręką – m.in. ciężarówką i końmi. Dotarłszy nad Bajkał, planowałem jechać dalej do Włady­wostoku, a stamtąd popłynąć statkiem do Magadanu, powtarzając drogę milionów katorżników, między którymi był brat mojej matki. Jednak życzliwi mi ludzie powiedzieli, że nie mam żadnych szans zaokrętować się na statek do Magadanu. W związku z tym zmieniłem marszrutę i pojechałem lądem na północ do Jakucka, a stamtąd na wschód przez Kołymę do Magadanu. Żeby było jasne: nie posługiwałem się jeszcze wtedy internetem, wszystkiego więc dowiadywałem się na miejscu.

Trakt kołymski

A późniejsze wyprawy również miały jakiś cel? Wspominał Pan o marszrucie zesłańców…

To wątek, który jest w mojej głowie, ale – jeżdżąc na Syberię – nie odbywam pielgrzymek, mimo że wielu z mojej rodziny tam zginęło bądź było na Syberię zesłanych. Najbardziej nęci mnie pokonywanie pewnych trudności w sensie technicznym i mentalnym, sprawdzanie się, przełamywanie siebie. Każda moja podróż jest inna. Jest tam tyle do zrobienia, zobaczenia. Weźmy chociażby Kołymę – można jechać na nią przez dwa tysiące kilometrów i powiedzieć, że pejzaż ciągle jest taki sam, czyli średnie górki pokryte marnym modrzewiem. Człowiek mija miliardy tych modrzewi i niby ciągle widzi to samo, a jednak nie to samo. Znajdują się one w przestrzeni, która dla mnie jest fascynująca.

Pociągająca jest zarówno ta samotność podróży, jak i odcięcie od codziennych spraw zachodniego człowieka. Bez bodźców, którymi na każdym kroku „strzela” w nas świat.

To już chyba kwestie psychologiczne (śmiech). Lubię być sam, ale lubię też być wśród ludzi, bawić się z nimi, rozmawiać. Jak jest się samemu, to jest też bardziej niebezpiecznie, a ja podróżuję bez żadnej możliwości kontaktu. Wszyscy mówią: bierz telefon satelitarny, bo on wszędzie działa. Tylko że taki sprzęt potrzebuje naładowania, a ja nie mam takiej szansy. ­Często przemieszczam się pieszo, ciągnę za sobą sanie z ekwipunkiem. Każdy gram ma znaczenie, więc telefon niet.

To jak wygląda taki syberyjski dzień w drodze?

Kiedy tam jestem, to przede wszystkim się nie spieszę. Przyjeżdżam nad Bajkał, gdzie mam znajomych, którzy przechowują mój ekwipunek – zrobione przeze mnie ze starych nart sanie, śpiwór, namiot. Biorę to wszystko, dokładam jedzenie, przeważnie zamarzniętą rybę, herbatę, kalorie i idę w pustą przestrzeń. Przychodzi noc, rozbijam namiot, śpię, rano budzę się i od nowa to samo. I tak przez dwa tygodnie. Idę po to, żeby iść, a nie przejść zamierzony odcinek. ­Celem jest droga, a nie jej koniec.

Zmarznięty, ale szczęśliwy – w drodze nad Ocean Arktyczny

Zdarzyło się Panu pomyśleć, że może Pan tam zostać na zawsze, zginąć?

Tak, na Bajkale ginie dużo ludzi, bo lód nie jest pewnym gruntem.

To byłaby taka „romantyczna” śmierć podróżnika. Ale może Pan tam też dostać udaru, zawału etc.

Z natury jestem optymistą, więc nie mam takich myśli. Jeśli śmierć, to bardziej w kategoriach wypadku. Na ­przykład złamię nogę, nikt mi nie pomoże, będę musiał sam sobie poradzić, co przy -40 st. Celsjusza byłoby bardzo skomplikowane.

A dzikie zwierzęta?

Jest dużo niedźwiedzi, ale one zimą śpią, więc nie są groźne. Co innego, jak któryś się obudzi albo nie zdąży zasnąć, ale to rzadkość. Wilków nad Bajkałem nie ma wiele, natomiast jest ich dużo w Jakucji. Zanim jednak dobiorą się do człowieka, żywią się bydłem, końmi etc., więc w sumie jestem bezpieczny. Żeby jednak było jasne, nie bagatelizuję dzikich zwierząt i wiem, że tak naprawdę jestem wobec nich bezbronny. Moją jedyną bronią jest nóż, którym kruszę lód, żeby go stopić i zrobić sobie herbatę.

Pejzaż kołymski

A niebezpieczeństwo związane z największym drapieżcą, czyli homo sapiens?

Większość ludzi, których spotykam, jest sympatyczna. Mimo że są bardzo biedni, przy -30 st. Celsjusza na dworze zaproszą do chaty, dadzą jeść i pić, pozwolą się ogrzać, nie oczekując przy tym niczego, nawet rozmowy. Niebezpieczeństwo jest, kiedy są pijani, a muszę przyznać, że piją bardzo dużo. Buriaci i Jakuci znani są z tego, że pod wpływem alkoholu szybko wyciągają nóż. Na szczęście nigdy na własnej skórze się o tym nie przekonałem.

Wróćmy do tego domku na kółkach nad Bajkałem. Brzmi intrygująco…

Po tylu podróżach zacząłem mieć artretyzm w kolanach. Sam marsz nie jest zbyt męczący, natomiast rozwijanie i zwijanie namiotu, kiedy wiele razy trzeba klękać na lodzie, daje się we znaki. Postanowiłem sobie ulżyć i z pomocą znajomych kupiłem małą lawetę, 2 na 4 metry kwadratowe, i na niej zbudowałem mały, ocieplany domek. Interesuję się trochę architekturą, i na początku chciałem, żeby stylem przypominał on starą rosyjską budowlę. Okazało się to jednak niepraktyczne i bardzo drogie. Zrobiłem więc coś w rodzaju nowoczesnej architektury. Są tam bardzo duże okna, czemu – notabene – wszyscy się dziwili, bo powodują one dużą utratę ciepła. A ja chciałem wszystko widzieć. Jest piec, skład drewna, łóżko. Na zewnątrz, tam gdzie jest dyszel i nie ma ocieplenia, zrobiłem zamrażalnik. Sam oczywiście nie jestem w stanie tego domku ciągnąć. Proszę więc kogoś, kto ma mocnego jeepa, żeby zawiózł mnie w jakiś głuchy zakątek nad Bajkałem, nikomu nie mówił, że tam jestem, i żeby przyjechał po mnie za miesiąc. Mieszkam w tym domku, a chodzę w kółko po okolicy. Można powiedzieć, że w końcu śpię komfortowo (śmiech). Tylko czy jeszcze kiedyś będzie mi to dane?

Życzę tego Panu i sobie…

Rozmawiała: Daniel Parol
Zdjęcia: Tadeusz Michalski

zdjęcie tytułowe: Spiętrzony lód na Bajkale

Artykuł pochodzi z 33. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep