Minęło dokładnie dziesięć lat od renowacji cieleśnickiego pałacu. Dobiega końca remont pozostałych budynków na terenie majątku: gorzelni i oranżerii nad stawem (winiarnia już działa pod szyldem Manufaktura Cieleśnica). Ogromny wysiłek, wsparty dalekosiężną wizją, każdego dnia przynosi owoce. Historia zatoczyła koło. Mamy nadzieję, że przedwojenni gospodarze, gdyby to tylko było możliwe, cieszyliby się razem z nami z postępu prac. I że Cieleśnica skradłaby ich serca na nowo.
Żyjemy w czasach większego niż dotychczas otwarcia się na świat. Coraz więcej osób zmienia kraj zamieszkania, opuszczając ojczyste gniazda. Czym innym jest jednak podróżowanie i poznawanie odmiennych kultur, a czym innym migracja zarobkowa, wymuszona względami ekonomicznymi, okupiona niejednokrotnie rozłąką z rodziną i przyjaciółmi. Z takich czy innych powodów globalizacja postępuje i jest to wyraźny znak naszych czasów.
Jesteśmy społeczeństwem z burzliwą i trudną historią. Przerwana została ciągłość stabilnego funkcjonowania wielu rodzin, szczególnie tych, które posiadały znaczne majątki, ale też były często ostoją kultury. Odcięcie nas od korzeni to zakłócenie poczucia naszej narodowej tożsamości. Jest bardzo ważne, abyśmy wiedzieli, skąd się wywodzimy, jaka historia stoi za naszym narodem. Dawniej majątki ziemskie były częścią naszego świata, brutalnie zniszczonego w zawierusze dziejów. Piszę o tym właśnie teraz, ponieważ dobiega końca renowacja dwóch kolejnych zabytkowych obiektów w Cieleśnicy: dawnej gorzelni oraz oranżerii nad stawem, w której będzie się mieścił Lokalny Klub Kultury.
Oranżeria jest już czwartym obiektem, któremu przywracamy życie, po odrestaurowaniu 10 lat temu pałacu, drugim z kolei był budynek dawnej zestawialni, a późniejszej winiarni.
Pierwsze alkohole były produkowane w Cieleśnicy już około 1870/1880 r. Wtedy wzniesiono budynek murowanej gorzelni. W 1923 r. powstała tu Fabryka Wódek i Likierów Rektyfikacja Cieleśnica – Marka Fabryczna Hollender, której założycielem był Stanisław Rosenwerth, właściciel majątku. W zakładzie produkowano likiery i wódki. Jako „Marka Fabryczna Holender” butelkowano likiery: likier cytrynowy o mocy 35%, pepermint likier 35%, oraz wódki: cieleśnicka specjalnie rektyfikowana o mocy 45%, czysta specjalnie rektyfikowana, jarzębiak o mocy 40%, jałowcówka 45%, allasch 41%, kminkówka 45%, rum specjalnie rektyfikowany. Destylowano również spirytus (spirytus rektyfikacji „Cieleśnica”) na cele lecznicze. Po II wojnie światowej nowy gospodarz – PGR – wytwarzał tam wina: kordiał porzeczkowy, wiśnia podlaska, hubertus, borula, owocowe białe, deserowe markowe. Alkohole trafiały do warszawskich restauracji, a także na eksport. Produkcja w gorzelni trwała do 2007 r.
Nasz młodszy syn Szymon, odpowiedzialny za renowację wszystkich trzech ostatnich obiektów, będzie kontynuował dzieło Stanisława, wskrzeszając produkcję tradycyjnych polskich alkoholi. Już niedługo ponownie będzie można posmakować okowit zbożowych i ziemniaczanych oraz śliwowic. Piękną historię stanowi fakt, że podczas targów w Warszawie, na których Szymon wystawiał się z produktami Manufaktury Cieleśnica, pojawiła się siostrzenica Julii Rosenwerth, pani Elżbieta Górska z synem Pawłem Górskim. Państwo przekazali nam zeszyt, zawierający receptury produkowanych w przedwojennej fabryce trunków. Babcia pana Pawła Górskiego, Maria Górska, otrzymała receptury od siostry Julii Rosenwerth przed jej wyjazdem na zawsze z Polski. To był wspaniały gest. Dzięki temu już wkrótce poznamy dawne smaki ze słynnego cieleśnickiego majątku.
W gorzelni będzie mieściło się muzeum poświęcone tradycjom przedwojennej produkcji trunków. Pokazane zostaną ryciny, tablice informacyjne, a z czasem, prawdopodobnie w wakacje, wyświetlać będziemy też filmy złożone z historycznych materiałów lub dotyczące obecnie funkcjonującej gorzelni.
Podjęcie się ratowania zabytków to nie lada wyzwanie i wielki trud. Nie chcę się skarżyć, ale chwile zwątpienia nie są nam obce. Renowacją cieleśnickich obiektów zajmuje się prawie wyłącznie syn Szymon. Mnie, niestety, nie starczyło już zapału i włączam się w to przedsięwzięcie w niewielkim stopniu. Moja rola ogranicza się głównie do wsparcia finansowego, ale nie ukrywam, że potrzeby są ogromne.
U Szymona widzę też oznaki zmęczenia, ale myślę, że gdy za jakiś czas popatrzy na swoje dzieło, dojdzie do wniosku, że było warto. Najbardziej uciążliwe są wszelkiego rodzaju formalności. Przy obiektach zabytkowych co chwila pojawiają się niespodzianki, wymuszające zmiany w projekcie, a to wydłuża prace o kolejne tygodnie. Korekty skutkują koniecznością akceptacji w urzędach. Z tym, niestety, bywa u nas różnie. Niektórzy urzędnicy są bardzo przychylni, ale są i tacy, którzy stawiają się w roli rewizora, zamiast nas wesprzeć i otoczyć opieką. Miałam nadzieję, że podejście urzędników ewoluuje w dobrą stronę, jednak wraz z rozwojem technokracji w strukturach europejskich, w naszym kraju również widzę podobne praktyki. Wiele osób w środowisku biznesowym traci chęć do działania, gdyż atmosfera nie sprzyja przedsiębiorczości. Może mój głos, jak i zapewne wielu innych, będzie kiedyś usłyszany i coś się zmieni w tej materii na lepsze.
A póki co, już w czerwcu będą trzy okazje, aby wybrać się z wizytą do Cieleśnicy: Festiwal XX-lecia Międzywojennego, otwarcie Muzeum Wódek Gatunkowych i Likierów oraz kolejna edycja Święta Ziół. Zapraszamy już dzisiaj. Państwa obecność będzie dla nas najlepszą nagrodą za wykonaną pracę. Mam nadzieję, że przywrócony do życia kompleks w Cieleśnicy przysłuży się lokalnej społeczności, ale będzie też – jako atrakcja – przyciągać turystów w nasze strony. Dzięki temu, żyjąc nad Bugiem i wskrzeszając dawną historię, staniemy się częścią wielkiego świata.
Tekst: Barbara Chwesiuk
Zdjęcie: Karolina Zawiska
Artykuł pochodzi z 35. numeru Krainy Bugu.
Wszystkie numery Krainy Bugu w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: https://krainabugu.pl/sklep/