Nieopodal wsi Neple stoi tajemniczy kamienny posąg, który jednym przypomina krzyż, jaki średniowieczni rycerze stawiali na znak pokuty, innym zaś ludzką postać, doszukując się na nim nawet rysów twarzy. Mowa oczywiście o starożytnej Kamiennej Babie, nad pochodzeniem której archeologowie do dzisiaj łamią sobie głowię. Zupełnie zresztą słusznie, bo jak naukowo wyjaśnić coś, czego pochodzenie jest nadprzyrodzone? A było to tak.

Dawno, dawno temu, gdy nadbużańskie tereny porastała prastara puszcza, pewna dziewczyna z bogatej rodziny zakochała się w urodziwym, lecz biednym flisaku. I być może żyliby długo i szczęśliwie, gdyby rodzice dziewczyny nie sprzeciwili się takiemu mezaliansowi. Nie takiego męża chcieli przecież dla swojej jedynej córki! Tłumaczyli więc, prosili i zaklinali, aby ta się opamiętała, ale dziewczyna wydawała się mieć serce z kamienia wobec rodzicielskich rozterek. Postanowiła tak czy inaczej dopiąć swego, nie oglądając się na rodzicielskie błogosławieństwo.

W dniu ślubu uplotła sobie wianek z polnych kwiatów, ubrała najlepszą suknię i ruszyła do kościoła, gdzie miał na nią czekać wybranek. Za plecami miast błogosławieństwa usłyszała brzemienne w skutki słowa matki: „Bodajbyś się pierwej w kamień zamieniła, niż stanęła na ślubnym kobiercu”.

Nie zważając na nic rozradowana dzie­wczyna prawie biegła, nie mogąc się wprost doczekać, kiedy wbrew wszystkiemu powie „tak” swojemu ukochanemu. Wówczas już nikt nie ośmieli się ich rozdzielić! Od wsi dzielił ją już tylko jeden pagórek, kiedy nagle poczuła jakąś dziwną ciężkość w nogach: stopy zdały się jakby wyciosane z kamienia, w dodatku z każdym krokiem zdawały się przybierać na wadze. Uparta dziewczyna postanowiła na nic nie zważać i brnęła dalej. Do kościoła, do ukochanego, do nowego życia było przecież już tak blisko! Szła, z coraz większym trudem stawiając kroki. Niedługo nie tylko stopy, ale i łydki, i kolana, i uda, a nawet ramiona zdały się jej być wykute z granitowego bloku. Kiedy w końcu postanowiła na nie spojrzeć, było już za późno. Zastygła w pół kroku, cała zamieniona w skalny posąg. I stoi tak do dzisiaj.

Na próżno kochanek czekał na ślubnym kobiercu. W końcu, przekonany, że dziewczyna mimo zapewnień ulękła się gniewu rodziców i porzuciła go, wyruszył w dalszą drogę w dół rzeki. Nigdy więcej nie widziano go w tej okolicy.

Na próżno całymi latami na powrót marnotrawnej córki czekali również rodzice. Nie wiedzieli, że rzucona w gniewie klątwa zadziałała ze straszliwą skutecznością.

Podobno kiedy niedoszła panna młoda dotrze kiedyś do kościoła, czar pryśnie. Każdego roku zbliża się do niego o malutki, niemal niezauważalny kawałek drogi. Czy tak będzie naprawdę? Nie wiem, ale zawsze warto mieć nadzieję…

tekst: o. Wojciech Kobyliński
grafika: Paweł Litwin

Artykuł pochodzi z 32. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep