Wywiady

Barbara Wachowicz: Podlasie zawsze najbliższe

Podlaskie wspomnienia i inspiracje Barbary Wachowicz – Basi z Podlasia – laureatki wielu nagród, honorowej obywatelki Drohiczyna i Węgrowa, autorki książek, wystaw i spektakli
o Wielkich Polakach – zebrała Agnieszka Maszewska.

Historia Pani rodziny, czas babci Anny i dziada Konstantego, Pani dzieciństwo wiążą się z rodzinnym dworkiem, miejscem szczęśliwie uratowanym. Jakie ono jest teraz, a jakie są Pani jego najwcześniejsze wspomnienia?

Bądź zdrów, mój domie! Schylam się, całuję Twój nabijany podkowami próg.

Ten „List do domu” Kazimierza Wierzyńskiego niechaj będzie poetycką odpowiedzią na pytanie, co czuję, gdy myślę o domu mych lat dziecinnych. Wracam do wsi rodzinnej Krzymosze-Bajki pod Siedlcami. Nie całuję progu domu, bo go już niestety nie ma, ale witam drzewa stare mego ogrodu… Jeszcze żyją. Tak jak żyje dom w mej wiernej i wdzięcznej pamięci. Pokrzywa i ślaz, dzikie malwy porosły miejsce, gdzie stał. Myśląc o nim, przywołuję słowa Żeromskiego: „Każdy ma swoje miejsce ulubione w dzieciństwie. I to jest Ojczyzna duszy”. Ojczyzną mojej duszy, myśli i serca jest i pozostanie Podlasie. Kiedy wyjeżdżam z Siedlec na szosę ku Łosicom wiodącą, a potężne wierzby staruchy zabiegają mi drogę, już jestem u siebie, już czuję w płucach swoje powietrze. Dwór mego dzieciństwa śni mi się często. Czasem go szukam, tak jak to przeżyłam, wśród drzew i krzewów na próżno. Czasem patrzy na mnie wyłupionymi, czarnymi oczyma strzaskanych okien. Ale w stanie wojennym przyśnił mi się inaczej. Taki, jaki był – biały i winogradem porośnięty. Stary kasztan i jesiony pełniły nad nim straż. Nad porębą naszego lasu wstawały ośnieżone Tatry, za ogrodem kipiącym białą różowością kwitnących jabłoni szumiało morze. A nad misą zielonych pól pochylały skrzydła anioły, jak z witraży Mehoffera, jak z wiersza Słowackiego „Anioły stoją na rodzinnych polach”.

Powiedział Sienkiewicz, że po powstaniu styczniowym „zgaszono wielki znicz na forum”, ale domowe ogniska płonęły jasno i by Polskę zabić, trzeba było zabijać ją w każdym polskim domu. Miałam szczęście wychować się właśnie w takim domu, gdzie płonęło ognisko tradycji i trwała więź historii z losami rodziny.

Mój ojczysty dziad Konstanty Wachowicz w łunie zachodu mówił najwspanialszą baśń: „Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie” i wiódł nas w zaczarowany krąg Chopina… Był wspaniałym muzykiem, niestety, nijakiego talentu w tej mierze wnukom nie ostawił! Wymyślił urzekającą zabawę – porównywanie zjawisk przyrody z opisanymi przez Mickiewicza w „Panu Tadeuszu”. BURZA. LAS. SAD. Wokół nas działy się czary z inwokacji. Gryka „jak śnieg biała” kwitła na podlaskich polach „przepasanych jakby wstęgą, miedzą”, na której siedziały „ciche grusze”.

Czy z tych czarów zrodziły się Pani pasje literackie i wybór bohaterów Pani książek?

Wkraczaliśmy w świetlisty świat Soplicowa i mroczny czas kibitek III części „Dziadów”, powtarzając za Mickiewiczem przysięgę, że jeśli zapomnimy o nich, to Bóg zapomni o nas. Przed naszymi zachwyconymi oczyma rozwijało się jak złotolity pas słucki bogactwo „Trylogii”. Przeżywaliśmy wielkie wyzwanie chłopca z „Syzyfowych prac”, oskarżającego moskali genialną „Redutą Ordona”.

W ślad za oczarowaniem twórczością naszych romantyków, Sienkiewicza, Żeromskiego przyszła także fascynacja historią?

W Maciejowicach przyklękaliśmy przed krzyżem, by ucałować proch ziemi, gdzie padł posiekany szablami kozackimi Tadeusz Kościuszko. W Iganiach pod Siedlcami unosił skrzydła do lotu orzeł na pomniku zwycięstwa generała Ignacego Prądzyńskiego w powstaniu listopadowym. W Sokołowie Podlaskim kładliśmy wieńce z macierzanki na płycie ku czci ostatniego kapelana i generała powstania styczniowego, chwały naszych podlaskich borów – księdza Stanisława Brzóski. To była ta wielka magia miejsc płonących podziemnym ogniem. Na Podlasiu walczył mój prapradziad, jedyny z pięciu braci, który ocalał z pożogi styczniowego powstania.

Na biurku mego ojca, podsztandarowego 2. Pułku Ułanów Grochowskich, stała miniatura sławnej legionowej „czwórki”. A na czołowym miejscu wisiał portret Komendanta Piłsudskiego. Towarzysze broni moich rodziców z obwodu siedleckiego Armii Krajowej „Sowa – Jesion” w furażerkach, na których widniał orzeł z koroną, śpiewali pieśni powstańcze. Taki był dom mego dzieciństwa. Opoka. Miłość. Nauczyciel. Wolno mi powtórzyć słowa Mickiewicza, który napisał bratu: „Bądź pewien, że moje działania idą z gruntu tego, na jakim wyrośliśmy w domu rodzicielskim”.

A po utracie gniazda rodzinnego – jaki był los „Basi z Podlasia”, jak nazywają Panią harcerze?

Wojna, zdruzgotawszy świat rodziców, moje pokolenie rzuciła w pustkę! Zniknął dom, chłopcy z AK, wspaniała biblioteka, lipy, czeremszyny, cały barwisty świat dzieciństwa podlaskiego. Podwarszawska osada śmierdziała gumą. Było ciężko, samotnie, obco. Pani nauczycielka zapytała mnie o nazwisko. Klasa ryknęła śmiechem. Wyśmiewali mój akcent z podlaskim zaśpiewem. Jedyni obok Babci Anny przyjaciele to były książki. I nagle spojrzało ku mnie moje porosłe zbożami, zasypane rosą Podlasie. Patrzył na nie z okien pędzącego pociągu pewien oficer – „Polsza!” – pomyślał gniewnie i surowo. Nazywał się Piotr Rozłucki. Książka miała tytuł „Uroda życia”. A jej autor stał się pisarzem mego życia. Stefan Żeromski. Z kart jego utworów – wbrew tragizmowi losu bohaterów „dźwigających twardy obowiązek zguby” – bije radość życia: „Jak to dobrze jest żyć! Jak piękny i niewysłowiony jest świat, jak wielkim, a niewysłowionym cudem jest życie!”.

Tylekroć podkreśla Pani w swojej twórczości podlaski rodowód, że gdy wręczano Pani na Zamku Królewskim honorowe obywatelstwo Warszawy, laudację rozpoczęto słowy: „Urodziła się co prawda na Podlasiu…”. A urodziła się Pani w Warszawie, w Warszawie studiowała, tutaj jest Pani „centrum dowodzenia” i Warszawa wydaje się być Pani kotwicą.

Warszawa to miłość od pierwszego wejrzenia. Na ruinach, gdzie jeszcze stały krzyżyki kryjące groby powstańcze, siedziały warszawskie przekupki z koszami kwiecia. Wyglądało to tak, jakby gruzy zakwitły. Bohaterom Warszawy poświęciłam cykl moich książek „Wierna rzeka harcerstwa”.

Nie tylko, bo na wielu kartach tego cyklu spotykamy także żołnierzy 9. Dywizji Podlaskiej Armii Krajowej, jej dowódcę generała Ludwika Bittnera, a także legendarnego majora „Zenona” – Stefana Wyrzykowskiego, komendanta oddziału partyzanckiego 34. Pułku Piechoty Armii Krajowej i jego żołnierzy…

Znajomość z tym niezwykłym dowódcą, który w czasie wojny miał przecież zaledwie 26 lat, a był takim opiekunem i przyjacielem swych podkomendnych, że dali mu drugi znamienny pseudonim – „Tata”, zawdzięczam wspaniałej kronikarce dziejów walczącego Podlasia, którą poznałam we wsi Niemojki pod Łosicami, wędrując tropami Żeromskiego. To moja imienniczka – Barbara Wyczółkowska-Łotocka. Na zaproszenie „Zenona” przygotowywaliśmy zawsze z Markiem Perepeczko uroczyste apele Żołnierzy Armii Krajowej w świątyni Hetmanki Podlasia – Matki Boskiej z Leśnej Podlaskiej. To „Zenon” wszystkie dary pamięci, jakich mi nie skąpił, opatrywał dedykacją: „Basi, żeby zawsze ostrzyła swe pióro o szańce Podlasia”.

Przewędrowała Pani tysiące kilometrów tropami wielkich Polaków. Od Wielkiej Brytanii po Kanadę, od Italii po Skandynawię. Jest Pani jedyną pisarką, która udokumentowała szlak bitewny Tadeusza Kościuszki w USA. Jest Pani jedyną Polką, którą American Biographical Institute wpisał do grona Great Woman of the 21st Century. Czy po tylu podróżach i spotkaniach na całym świecie Podlasie jest nadal Pani bliskie?

Zawsze najbliższe. Najpiękniejsze dni w roku to moje wędrówki nadbużańskimi drogami, łąkami, wrzosowiskami. Ścieżynami wśród zbóż. Łodzią moją wierną rzeką – Bugiem. Pejzaż Podlasia ma w sobie tyle ukajającego spokoju. Powietrze jeszcze tyle świeżości. Każda wieś to jakiś skrawek historii ojczystej, każdy człowiek to odkrycie niezwykłego losu. Dokumentacja do książki „Ogród młodości” – wędrówki tropem Żeromskiego na Podlasiu – to jedne z najszczęśliwszych miesięcy mego życia.

Gdy siedzę na promie, woda Bugu drży, rzeka łagodnym, wiolinowym zakrętem opływa urwiście spiętrzony Drohiczyn (dla mnie jedno z najurodziwszych miejsc na świecie) – wszystkie troski i smutki rozpływają się w przestrzeni nalanej błękitem. Tu czuję krzepiącą więź z moją ziemią i na dni rozstania zawsze zabieram jej obraz.


„Podlasie? A co tam jest do zobaczenia?” – kiedy opowiadam o Podlasiu znajomym, są zaskoczeni. „To tyle tam jest?”. Co jest na Pani Podlasiu? Jaką trasą poprowadziłaby Pani jako przewodniczka po tej krainie?

Nasza ziemia podlaska wpisała się w dzieje Polski złotymi zgłoskami nazwisk. To przecież ziemia rodzinna Henryka Sienkiewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, autora „Encyklopedii staropolskiej” – Zygmunta Glogera, Prymasa Tysiąclecia – Stefana Wyszyńskiego… To ziemia unitów, tych zapomnianych (choć beatyfikowanych przez Ojca Świętego) męczenników – chłopów podlaskich, broniących swej wiary i polskości, niezłomnych.

Sienkiewicz, który uderzał swoim mistrzowskim słowem jak szpadą w obronie rodaków, urodził się w Woli Okrzejskiej – na Podlasiu. Jego macierz – Pani Stefania Cieciszowska, pochodząca z rodziny wyjątkowo zasłużonej dla Ojczyzny, spoczywa na cmentarzu w Okrzei i dzięki niestrudzonym zabiegom prezesa Towarzystwa Sienkiewiczowskiego – prof. Lecha Ludorowskiego, we wrześniu 2012 nareszcie obok jej rozsypującej się ze starości płyty nagrobnej stanął pomnik godny matki największego pisarza polskiego, współtwórcy niepodległości Ojczyzny. Zapalcie jej światełko pamięci.

We wsi Zuzela istnieje pełen niezwykłej skromności domek – to miejsce, gdzie przyszedł na świat Prymas Wyszyński. Namawiam też gorąco do odwiedzenia Muzeum Rolnictwa im. Ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu – to najciekawszy skansen wsi w Polsce. A przypominam, że ks. Krzysztof to „pierwszy przyrodopisarz” polski, prawdziwy twórca naszej botaniki.


W moim albumie „Siedziby Wielkich Polaków”, który właśnie idzie do druku, są miejscowości Podlasia, do zwiedzenia których zapraszam. To Romanów – kraj lat dziecinnych Kraszewskiego, jedno z najpiękniejszych muzeów biograficznych w Polsce. To Korczew w dolinie Bugu. Tu biegły z Paryża listy Cypriana Kamila Norwida i jego piękne wiersze „Do Pani na Korczewie”, która mu „aurę – piękną – Ojczystości” zbliżała. Praprawnuczki Norwidowej Pani na Korczewie – marszałkowej Joanny Kuczyńskiej – uratowały niszczejący pałac i przywróciły mu blask, o jakim marzył Norwid, pisząc: „wyobrażam sobie, jak musi być tam pięknie”. A będąc w Drohiczynie, koniecznie popatrzcie na dolinę Bugu z Góry Zamkowej.

Miejscem, do którego spieszę zawsze z radością w sercu, jest Sucha pod Węgrowem, gdzie nieoceniony prof. Marek Kwiatkowski, tyle lat tak owocnie i twórczo panujący w Łazienkach Królewskich, ocalił dwór związany pamięcią z wielkim filozofem romantycznej doby Augustem Cieszkowskim, autorem rozprawy „Ojcze nasz”, uczonym europejskiej sławy. Tu była siedziba mych dziadów macierzystych, największej miłości mego życia – Babuni Anny.

Wielkanoc w Suchej. Mroczny salon. Obraz „Chrystusa Syberyjskiego” unoszącego dłoń z hostią, malowany na zesłaniu przez towarzysza broni mego praprapradziada z powstania listopadowego Stanisława Kuleszy, dziedzica wsi Kopce pod Łosicami, cudem ocalony z rozgromu dworów, przechowywany w żłobach i stogach siana. Powrócił do Suchej. To przed tym obrazem w Wielki Piątek o trzeciej po południu, w godzinę śmierci Chrystusa słuchaliśmy przejmujących słów Sienkiewicza z jego noweli „Pójdźmy za Nim”, czytanych przez Babunię: „Nazarejczyk szedł za krzyżami… w purpurowym płaszczu i w cierniowej koronie, spod której kolców wydobywały się krople krwi… Szedł wśród urągowiska służby… nad miarę ludzkich przebaczeń przebaczający… i tylko ogromem smutku całej ziemi smutny…”. Światło rezurekcji rozprasza cień żałoby. Biją dzwony na zmartwychwstanie. Alleluja!

Zajrzyjmy do biblioteki. W niej szkolne lektury, a w nich znienawidzone przez wielu opisy… No właśnie, czy często dotyczące Podlasia? Czy dzisiejsze spokojne, ciche i zielone Podlasie często miało zaszczyt gościć na kartach?

Sprawa lektur szkolnych jest zasmucająca i bolesna. Ruguje się arcydzieła, które były wielkim spoiwem narodu w czas rozdarcia, a ich wartość jest ponadczasowa. Młodzież w wolnej Polsce nie ma w lekturze ani jednej książki o bohaterstwie ich rówieśników w powstaniu warszawskim. Podobno nawet wyrzuca się „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, gawędę harcerską tyle pokoleń uczącą braterstwa i służby.

Nie wiem, które opisy Podlasia mogą być w spisie lektur obowiązkowych „znienawidzone”. Nie ma przecież w tymże spisie na przykład impresji naszego wielkiego rodaka Podlasiaka – Sienkiewicza, który pisał: „Chłopaki co noc wychodzą na pastwiska, z ogrodów, zarośli i potrawów można słyszeć głosy śpiewające. Zdaje mi się nieraz, że jestem u żywego źródła poezji. Przy ogniskach grają także często na ligawkach. Zwyczajna wioska podlaska ma swoje cienie, ale ma i światła”. O Podlasiakach napisał: „Lud trzeźwy, gościnny i nadzwyczaj pobożny”. Mam nadzieję, że nic się nie zmieniło! On, mistrz ojczyzny-polszczyzny, zachwycał się naszym podlaskim akcentem, mówiąc, że „to po prostu śpiew”.

We wsi Burzec na Podlasiu, która należała do jego ukochanej ciotki Aleksandry Dmochowskiej, umieścił familię Pana Skrzetuskiego. Staw do dziś tam istniejący mając w pamięci, opisywał przeprawę rycerza ze Zbaraża. I ten staw jest świadkiem dramatycznej miłości z młodzieńczej noweli „Hania”.

Nie ma w lekturach „Urody życia” Stefana Żeromskiego, której bohater spogląda ze wzruszeniem na dolinę Bugu z drohiczyńskiego wzgórza. Nie ma tych fragmentów fascynujących „Dzienników” Żeromskiego, w których zawarł jeden z najpiękniejszych opisów naszego Podlasia. O przedwiośniu 1889 r. napisał w „Dzienniku”: „Tu, na Podlasiu, zyskałem sobie taką przyjaźń, że mógłbym być dumnym”.

Las Rogacz, między Łysowem Podlaskim a Patkowem, którego fragmenty istnieją jeszcze do dzisiaj, tak dalece zapadł Żeromskiemu w pamięć, że w „Przedwiośniu” „z lasu Rogacz w okolicach Łysowa pod Łosicami” wyniesie Cezary Baryka rannego w bitwie z bolszewikami przyjaciela.


Na kartach „Dzienników” znajdujemy urzekające opisy podlaskiego pejzażu: „Kocham te miejsca zaciszne, las, drożynki moje, drzewa i kwiaty, ciszę leśną. Cudowny krajobraz, drzew tyle, kwiatów, powietrza, zboża… Czuję w piersiach żem młody i Polak”. Patrząc na ten pejzaż, nie znajduje „nazwy innej, tylko tę najwyższą i najprostszą: Ojczyzna”. Złożył także Żeromski wielki hołd unitom podlaskim: „Wielki mocarzu ziemi naszej, ludu, wielki nauczycielu… Idziesz na Sybir, rzucasz rodzinny dach za ideę!”. Spotkamy ich na kartach „Urody życia”, w opisie tajemnej mszy. Kapliczka, która była jej świadkiem, istnieje do dzisiaj. Stanąwszy nad brzegiem podlaskiej wiernej rzeki Żeromski mówi: „Oto on Bug, o którym śpiewa się w pieśniach niepodległych, oto łzawica, w którą spłynęło tyle łez cichych, nieznanych historii bohaterów, wielkich dusz świata, a prostych chłopów z Pratulina, z Kornicy, Szpaków… Tyle bólu na jego brzegach”.

Matka bohatera „Przedwiośnia” – jedna z najpiękniejszych kobiecych postaci w naszej literaturze – to przecież najzwyczajniejsza panna rodem z Siedlec. „Tylko w Siedlcach działy się dla niej rzeczy ważne, interesujące, godne wzruszenia, pamięci i tęsknoty”. I symbolem urody pejzażu polskiego staje się w „Przedwiośniu” staw Sekuła pod Siedlcami. Moimi wielkimi przyjaciółmi i sojusznikami jest zespół Muzeum w Siedlcach, kierowany przez dyrektora Andrzeja Matuszewicza – potomka Zygmunta Glogera. Dane mi było tam prezentować już trzy moje wystawy: poświęconą harcerzom Szarych Szeregów, Sienkiewiczowi, a ostatnio „Redutę Żeromskiego”. Dzięki Muzeum ogłosiliśmy konkurs dla młodzieży siedleckiej na najpiękniejsze zdjęcie Sekuły. Pani Barykowa, dramatycznie walcząca o szansę przeżycia dla siebie i syna podczas bolszewickiej rewolucji w Baku, „wspominała dnie dawne, urocze”, kiedy przechadzała się ze swoim ukochanym, „nad wodą stawów w Sekule, nad wodą niezapomnianą, pokrytą wodnymi liliami”. Czy są jeszcze dziś lilie na wodzie Sekuły? Obiektywy uczniów siedleckich szkół ukazały trwający do dziś czar tego miejsca, za którym bohaterka Żeromskiego „życie przepłakała”.


Kiedy Sienkiewicza obdarowano Oblęgorkiem, najpierw kpił z pomysłu, potem przeraził się nie na żarty, wreszcie przyzwyczaił, oswoił i zadomowił. Gdyby Pani miała sobie wybrać swoje nowe stare miejsce na Podlasiu, to jakie by ono było i co tam by się działo?

Przypominam dramatyczne losy „daru narodowego”, które opisałam w książce „Dom Sienkiewicza”. Najbliższą rodzinę obdarowanego po prostu w 1945 r. wyrzucono na bruk i dotąd, mimo naszych starań i obietnic wszystkich rządzących partii, nie uczyniono niczego, by tę krzywdę wynagrodzić. Moim marzeniem było kiedyś, by w miejscu, gdzie stał dwór mego dzieciństwa, postawić piękną szkołę. Losy walki o realizację tego marzenia opowiem w książce, którą o mojej pracy przygotowuje wydawnictwo Iskry. Nawet nad szkółką dla najmłodszych dzieci, która pięknie pracuje w Krzymoszach pod kierownictwem Ewy Kośmider, zawisła ostatnio groźba likwidacji. Na szczęście pani Jolanta Franczuk, przewodnicząca Rady Miejskiej w Mordach, ocaliła szkołę, zaskarbiając sobie moją dozgonną wdzięczność. Cieszę się, że najmłodsi z mojej ukochanej wsi będą mogli tak jak ja powtórzyć kiedyś za Słowackim: „W dziecinne moje cudne lata nieraz dziecinne ucho słyszało – jasną od ojców prawdę”.

 

Jak dalece nasze Podlasie potrafi urzec swym urokiem, świadczy niezwykły list, który dostałam dokładnie w chwili, gdy odpowiadam na Twoje, Agnieszko, pytania. Jego autorem jest kapitan marynarki Piotr Trzebuchowski z Gdyni, który wysłuchawszy mojej audycji radiowej, nadawanej w znakomitych godzinach od północy do świtu (!), przysłał mi ślicznie wydaną książkę „Obrazki Podlaskie na dalekim oceanie uczynione”, kończącą się słowy: „Skończę przemierzać morza, oceany i wrócę na Podlasie – tak się pewnie zdarzy”. Oby się zdarzyło!

 
 

 

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów