Ludzie z klimatem

Witold Mikołajczuk. Muzyk ulicy z widokami na karierę

Kto z was potrafi wskazać prekursora nowego nurtu muzycznego folko-rocko-panko-polo? W tym momencie pewnie niewielu, ale wszystko wskazuje na to, że niebawem się to zmieni. Otóż jest nim Witold Mikołajczuk, oficjalnie znany jako Witek Muzyk Ulicy. Sam siebie nazywa podziemnym muzykiem ulicznym. Dodam, że bosym.

Witek Mikołajczuk to chodzący przykład tego, że nigdy nie jest za późno na zmianę swojego życia. Niemal do trzydziestki wydawało mu się, że jest królem życia – był panem w garniturze, który zarabiał duże pieniądze i kupował drogie rzeczy. — One budowały moje ego, poprawiały moje samopoczucie — wyznaje bez zażenowania, jakby ku przestrodze. Pochłonięty wielkomiejskim życiem, zapomniał, że przecież w dzieciństwie marzył o byciu sportowcem albo muzykiem. — Dorastałem w latach 90., erze disco polo, bazarów, kaset magnetofonowych i zabaw w remizach. Z otwartą buzią oglądałem koncerty Michaela Jacksona i zespołu Queen, i marzyłem, że kiedyś tłum będzie śpiewał moje piosenki, tak samo jak wtedy śpiewał ich — opowiada z radością w głosie.

A potem przyszło dorosłe życie – praca, żona, dzieci, kredyt mieszkaniowy – i przykryło marzenia małego Witka. Powtórnie zaczęły one wychodzić na światło dzienne wraz z życiowymi zakrętami. Strata pracy i raty kredytu we frankach szwajcarskich, które urosły do monstrualnych rozmiarów, zmusiły go do mało bohaterskich czynów. Aby związać koniec z końcem, szmuglował alkohol i papierosy z Ukrainy do Norwegii. Wpadł po kilku złotych strzałach. — W szwedzkim więzieniu spędziłem 40 dni. Początkowo było mi wstyd, obwiniałem się o całą tę sytuację, ale z czasem zaczęło do mnie docierać, że nie wszystko jest moją winą. Z każdym dniem utwierdzałem się w przekonaniu, jak bardzo nie lubię swojego życia i jak bardzo nie chcę do niego wracać. Kompletnie przewartościowałem tam swój świat — opowiada. (…)

Cały tekst przeczytasz w najnowszym numerze Krainy Bugu.

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów