Ludzie

Dworek Łukowiska – nasz raj na ziemi

Minęło dokładnie 20 lat, od kiedy państwo Barbara i Adam Wróblowie przeprowadzili się nad Bug. Dziś nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. — Odnaleźliśmy swoje miejsce na ziemi — mówią zgodnie. Z niecierpliwością czekają na wiosnę, bo wraz z nią pojawią się wytęsknione bociany. A to oznacza szczęśliwy rok dla nich oraz ich gości, którzy pod modrzewiowym dachem nadbużańskiego dworu odzyskują utracony spokój.

Wszystko przez męża — śmieje się pani Barbara, zapytana o początki ich życiowej rewolucji. — Tak, to była prawdziwa rewolucja — przyznaje małżonek. — Z dnia na dzień porzuciliśmy życie w mieście, rozstaliśmy się z naszą pracą (Basia była nauczycielką, ja prowadziłem firmę produkującą parkiety), by przeprowadzić się do dziewiętnastowiecznego dworu blisko rzeki. Mimo że mieszkaliśmy całkiem niedaleko, bo w Białej Podlaskiej, nie mieliśmy pojęcia, że nad Bugiem jest tyle urokliwych miejsc. Nazwa wsi Bubel nie kojarzyła się najlepiej, ale po latach stała się atutem naszego miejsca na ziemi, bo każdy odczytuje ją przewrotnie, zaciekawiony tym, co tutaj zastanie — tłumaczy Adam Wróbel. — Dwadzieścia lat temu urzekło nas piękne siedlisko na wzgórzu, na skraju wsi, z pięknym starodrzewem, nad rzeką. Błoga cisza, piękno nadbużańskiej ukwieconej doliny, świeże powietrze i stada pasących się krów zaczarowały nas od pierwszego widoku. Zakupione półhektarowe siedlisko niebawem powiększyliśmy do 4,5 ha. Jedynym na nim budynkiem była dawna szkoła, przeżarta przez korniki. Nie opłacało się jej remontować. Marzył nam się ziemiański dworek, otwarty dla gości i turystów, którzy w tym niezwykłym nadbużańskim krajobrazie mogliby odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku, ale też lepiej poznać okolicę. Wszak stąd tylko rzut beretem do Janowa Podlaskiego, ze słynną stadniną koni i pięknym zamkiem. Nie mówiąc o innych atrakcjach w ciekawym historycznie podlaskim regionie, na styku trzech kultur oraz dorocznym Landart Festiwalu, który ściąga do nas rzesze artystów z kraju i ze świata. Wśród moich znajomych zbieraczy antyków rozpuściłem więc wici, że chcę kupić stary dworek z myślą o utworzeniu w nim pensjonatu. Taki z bali, do przeniesienia. I po pewnym czasie mi go wyszukali – znajdował się w Kownatkach koło Łukowa — wspomina pan Adam. — Było trochę kłopotów ze spadkobiercami, ale udało mi się ich odnaleźć na Śląsku i po krótkich pertraktacjach dobiliśmy targu. Pozwolenie na translokację dworu otrzymaliśmy od ówczesnego siedleckiego konserwatora zabytków. Małżonka jednak nie była zachwycona moim pomysłem. — Kiedy pojechałam do Kownatek, by obejrzeć to cudo, szybciej zawróciłam do samochodu, niż z niego wyszłam. Byłam przerażona – ta ruina ma być naszym domem? — pomyślałam. Nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek odzyska dawny blask. Na szczęście zaufałam mojemu mężowi, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, i dziś Biały Dworek, jak go nazywamy, jest wizytówką naszego siedliska — opowiada Barbara Wróbel.

Miejscowi dosłownie pukali się w czoło, widząc, z jakim zapałem nowi gospodarze zabierają się do swojego dzieła. — Nie dowierzali, że coś z tego będzie. Mówili, że chyba mam za dużo pieniędzy, z którymi nie mam co począć. Po latach przekonali się, że warto było zaryzykować. Daliśmy dobry przykład wielu ludziom, którzy – podobnie jak my – zaczęli tworzyć gospodarstwa agroturystyczne, upiększając i rozwijając turystycznie ten region — mówi Adam Wróbel.

Jak w rodzinie

Przy remoncie dworku, pod nadzorem gospodarza, pracowało około 50 fachowców, ściągniętych z różnych zakątków Podlasia. — Kiedy dzisiaj sobie przypominam tamten czas, nie chce mi się wierzyć, że tak sprawnie to poszło — przyznaje pan Adam. — Wiadomo, że musiałem nad tym wszystkim czuwać, bo pańskie oko konia tuczy. A że sam znam się na wielu rzemiosłach, szybko wychwytywałem wszelkie niedoróbki. Ale przyrzeczenia złożonego żonie dotrzymałem. W sierpniu zaczęliśmy wykopy, a dworek oddaliśmy do użytku w maju następnego roku. Pierwsi turyści zjechali tutaj 22 maja – goście dosłownie mijali się w drzwiach z robotnikami, opuszczającymi „plac budowy” — śmieje się pani Barbara. — Kiedy po pewnym czasie konserwator zabytków odwiedził nas i zobaczył końcowy efekt, był pozytywnie zaskoczony — gospodarz nie kryje dumy.

Wyposażenie dworku, który dziś jako żywo przypomina wnętrza ziemiańskich siedzib naszych przodków, odbywało się z niezwykłą starannością i dbałością o szczegóły. O wystrój wnętrz dworku dba pani Barbara. Na stołach, ławach i w oknach królują ażurowe, ręcznie robione serwety i firany. Część mebli właściciele siedliska kupowali w desie i na targach staroci (pyszniący się w salonie dębowy kredens pochodzi z dworku w Łosicach). Kilka odziedziczyli po swoich dziadkach, tak jak oni przywiązanych do polskości i tradycji. Pamiątką po nich jest liczący ponad sto lat obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który umieścili w centralnej części salonu. — Mamy do niego szczególny sentyment — wyznaje pani Barbara. — Madonna patronuje naszemu domowi i czuwa nad nami dzień i noc… wyjaśnia. — Mieliśmy pragnienie, by to miejsce nie tylko tętniło życiem, ale i przypominało o tym, co najwartościowsze w naszej historii — dodaje. — I właśnie dlatego tak chętnie jest odwiedzane przez gości z całej Polski i ze świata. Niektórzy z nich całymi rodzinami spędzają tutaj Boże Narodzenie czy Wielkanoc.

Zaglądam do księgi pamiątkowej, wyłożonej w salonie, w której znajduję wpisy w kilku językach. Niektóre opatrzone zabawnymi rysunkami, podkreślającymi wyjątkowość tego miejsca i gościnność gospodarzy. „To nasze dwudzieste święta tutaj. Moje dzieci nie miały świąt nigdzie indziej niż w dworku Łukowiska. To mówi samo za siebie, jak wspaniale spędzamy tu czas z całą naszą rodziną. Dziękujemy i mówimy: do zobaczenia” – pod spodem widnieją nazwiska członków polsko-szwedzkiej rodziny. Czytam dalej: „Wspaniałe jedzenie, miła atmosfera i urocze zwierzaki. Pierwszy raz z bliska obserwowaliśmy życie bocianów. Mamy nadzieję, że zawsze będą tu rezydowały”. I jeszcze: „My niżej podpisani deklarujemy wszem i wobec, że będziemy tu uparcie i nieustannie wracać, i stokrotne dzięki za serdeczną atmosferę, wspaniałe warunki i oczywiście kuchnię”. — Goście, którzy do nas przyjeżdżają, wiedzą, czego się spodziewać. To nie są przypadkowi ludzie — podkreśla pani Barbara. — Niezwykle miło wspominamy wizytę Basi Krafftówny, Roberta Makłowicza czy Szymona Majewskiego, którzy z miejsca zakochali się w naszym siedlisku, a także liczną rzeszę artystów, co roku spędzających tu czas na organizowanych przez nas plenerach malarskich. Każdy jest tu mile widziany, a szczególnie ten, który po raz pierwszy odwiedza krainę Bugu. Miło jest patrzeć, jak go ta kraina czaruje i uwodzi. Jak ktoś odzyskuje spokój i radość życia (…)

Cały artykuł przeczytasz w najnowszym numerze Krainy Bugu.

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów